Przyszedł taki dzień, kiedy musiała
odejść. Nie było innej możliwości. Helena była wtedy daleko,
nie mogła jej złapać za rękę. A może to i lepiej. Nie widziała
jak zamyka oczy, a jej oddech najpierw się normuje, a potem ustaje.
Nie musiała patrzeć na jej wątłe ciało. Na starą, pomarszczoną
twarz. Nie musiała widzieć grymasu bólu i patrzeć jak jej
ukochana cierpi i nikt nie może jej pomóc.
Po policzkach Emilii pływały łzy,
ale nie miała siły podnieść ręki, aby je otrzeć. Nie mogła
zrobić nic poza zamknięciem oczu i myśleniu o Helenie. Tylko do
tego była zdolna. Jak się poznały. Ona była jeszcze dzieckiem.
Kiedy pierwszy raz przekroczyła próg jej klasy nigdy nie
pomyślałaby, że w przyszłości będą miały romans. Na dobrą
sprawę nie pamiętała za dobrze pierwszego roku ich znajomości.
Helena miała być jednym z wielu innych dzieci, które uczyła. Jak
to się stało, że w pewnym momencie razem zamieszkały? A jak to,
że potem nie widziały się kilka lat? Do dnia, w którym ona nagle
wróciła i... I wróciło uczucie, którym się darzyły. Tylko nic
już nie było takie samo. Przez lata tkwiły w jakiejś dziwnej
relacji, w której żadna nie chciała albo nie miała odwagi
rozwieść się z mężem i zaproponować związek, o którym
marzyły.
Nikt nie zauważył, że nie otworzyła
oczu następnego dnia rano. Zawsze w niedziele spała do południa.
Jednak kiedy koło czternastej zadzwonił telefon, a ona nadal nie
odbierała jej mąż zaczął się niepokoić. Kiedy zapakowali jej
ciało do czarnego worka z jego oczu popłynęły łzy. A telefon na
nocnej szafce cały czas dzwonił odtwarzając Disturbed - „The
sound of silence”, a na wyświetlaczu cały czas mrugało nazwisko
Heleny Strzynieckiej. I nie chciało przestać, bo gdzieś po drugiej
stronie siedziała zapłakana kobieta i przeczuwała co się stało.
I nie chciała tej myśli do siebie dopuścić. I nie chciała
przestać dzwonić, nawet kiedy jej dzieci błagały, aby przestała.
Nawet, kiedy jej córka usiadła na jej kolanach, złapała ją za
szyję i łkając razem z matką przytulała się do jej piersi.